czwartek, 19 lipca 2018

(8) Ciotka Eufrozyna czyta Konstytucję


Nieznacznie z wilgotnego wykradał się mroku świt bez rumieńca, to i smartfon ciotki rozryczał się jak jebnięty jakiś: „Cztyry łosie, mastiff w mojem samochodzie, to je tera pleksi, to je tera w miodzie”. „Żeż, kurwa…” – rzuciła ciotka spod kołdry, zupełnie bez entuzjazmu. Raz, że nie mogła zrozumieć słowa o tych łosiach, ale mniejsza, dwa, że nie wiedziała, jak wyłączyć dziada. Synuś przyniósł skądsiś w zeszłym tygodniu i w przypływie pijackiego humoru darował ciotce chwilę przed tym, jak go Milicja Fidelis wywlokła na dołek, a ciotka bladego nie miała, jakby tu budzik uciszyć. Za każdym razem, co go tknęła, wyświetlali się jakieś zagraniczne napisy, to tylko „pin” zrozumiała i gwiazdki. O! Gwiazdki były swojskie i przypominały, że już lipiec, to koło prezentów czas zacząć chodzić, a też żeby w sobotę się wprosić do Słojowej na „Gwiazdy z Gwiazdami” – taki teleturniej o Gwiazdach.

Się ciotka wygramoliła spod pierzyny i trochę po omacku szukała ręką wyłącznika od radyjka, żeby głos proboszcza Purchaweczki zagłuszył może to ryja darcie ze smartfona. Aj… Na śmierć zapomniała, że fidelicjanci z Synusiem i radio zabrali, jako rzekomy dowód w sprawie. I na nic się zdało, że obsobaczyła ich ciotka z samej głębi swoich urażonych uczuć macierzyńskich. Pałą pod oko i tyle było z radyjka. Co niesprawiedliwe, bo było jej własne, jeszcze świętej pamięci Tadzik przytargał i na pewno już podlegało przedawnieniu. Ech. Tadzik. Ten to umiał walnąć, nie takie tam ciotowskie rachatłukum jak ci tutaj. Nawet i pały nie potrzebował, ani pręta. No. Było, minęło, nie ma co się roztkliwiać nad sobą. Tyle dobrego, że te pały-pedały Synusiowi nic zrobić nie dadzą rady, chłopak jak dąb, zuch mężczyzna, Tadzik byłby dumny. Czy Kaziulek? Kaziulek czy Tadzik? No wszystko jedno. Jak dąb. Swoją drogą… Jak te latka lecą…

Chwilę, jeszcze w półśnie, zastanawiała się ciotka, czy poranney Yogi Przenayświetszey nie odprawić. Nawet próbowała przyjąć Asanę Lornetańską „Polska w ruinie”, ale bez radyjka nijako jakoś tak czy coś, poza tym plecy bolą od dźwigania zakupów, więc  poczłapała do wnęki kuchennej ziółek zaparzyć.

W przedpokoju potknęła się o rowerek Nikolci, to i zaklęła szpetnie.  I od razu się tak jaśniej, raźniej zrobiło. Od razu też Pomysłowy Dobromir się nawinął – wiedziona dobrym przeczuciem otwarła lufcik i zaraz dobiegł ją z okna Szczekiewiczowej dźwięk Telewizji „Sterczę”. „Cztyry łosie, mastiff w mojem samochodzie…”. – Ki diabeł? – Zdziwiła się ciotka niepomiernie. – A! Bo to pewnie jakiś Heynał Myśliwski! – Domyśliła się. Telewizja „Sterczę” dostała z wiosną jakąś tam dotację proekolocośtam i od razu uruchomiła nowe pasma hobbistyczne. Zaroiło się od razu od programów informacyjnych i seriali fantazy. Raz nawet ciotka zwędziła z ławki przy piaskownicy „Gorący Tydzień w Sterczu” i dalejże ramówki kartkować, ale szybko jej się znudziło, bo ta ekologia to chyba nie dla ciotki jednak jest. „Leśne Wahadełko”, „Darz Bór”, „Karz Bóg”, „Nasz bóbr”, „Dasz wiarę?”, „Kray na krańcu lufy”, „Na zadupiu też coś strzela”, „Pomazaniec pokotem”,  „Wychowanie przez wnyki”, „Samopał czy samogwałt?”, „Kto rano wstaje, ten grzmoci z garłacza”, „Vegan-myśliwy”, „Polskie wege: z breneką na przepiórki”, „Z szyszką przez puszczę”, „Z puszczą przez szyszkę”, „Z szynką przez tłuszczę”, „Z tłuszczą przez szynkę”, „Różaniec myśliwski”, „Myśliwiec różański”, „Nosił wilk razy kilka”, „Orzeł z dwururką”, „Duszpasterz na łowach”, „Staś i Nel, czyli co się stało ze słoniem Kingiem?”, „Wszystkie rysie to fajne chłopaki”, „Taksodermia – moja pasja”, „Ginące zawody: kłusownik”, „Kwadrans akademicki: Akademia Smorgońska”, „Ekoterroryzm – tylko zagrożenie czy już apokalipsa?”, „Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”, „Sztucer Alanka”, „Dziura-sik park, albo o niebezpieczeństwach GMO i szczepień”,  „Duś, duś, gąski moje”, „Młodzi skórują”, „Zagrożenia imigranckie: afrykański pomór świń, gdy przyjdzie, co z nim czynić”, „Dzielmy skórę na niedźwiedziu”, „Sikorki wedle gruby”, „Łowiec Polski – Anioł Pański”, „Z procą przez wieś”, „Na kozice z ciupazecką”, „Drwal Polski Narodowy”, „Gdzie drwa rąbią, Polska rośnie w siłę”, „Tam, na porąbce, gdzie niezłomni srali” (błąd chyba zecerski? – zdziwiła się ciotka), „Zrąbmy lipę, stawmy krzyż!”, „Rozszumiały się wierzby płaczące”, „Czamary powstańskie noście”, „Jeszcze szumią jodły na gór szczycie”, „Sidła od przedszkola do opola, a wnyki od morza do Tatr”, „Pod twoim przewodem, na ryby z granatem…”,  „Chrońmy cedry libańskie!”. Ile można – ja się pytam?! To już ciotka wolała przy starym pasmie modlitewnym zostać, bo tam i o kibicach w Częstogrzebiu, i o pielgrzymce motocyklistów do Zawżdychowy można czegoś się dowiedzieć. I co w Turoniu.

- Ziółka, ziółka, gdzie te ziółka? – Podśpiewywała sobie ciotka przeszukując Synusia skrytkę pod płytkami PCV. Masz ci los! Albo się skończyły, albo fideluchy, psia ich mać, podwędzili. Na własny użytek, hipokryci, bo w protokole ani słowem się nie zająknęli. No nic. Ciotka pogodna i zawsze jakoś sobie poradzi. Potarła zapałką o piętę, podpaliła szuwaks i przez lufkę Synusia poinhaluje sobie ździebko. Świat zaraz jakiś kolorowszy, ładniejszy taki. I Apollo na obrazku coś mniej frasobliwy, uśmiecha się, nuci („Cztery osiemnastki”?!), i Wenera, zawsze żona jego, jakaś mniej heteryczna, weselsza – już się tulą do siebie na monidle (bo te cztery osiemnastki puścili w niepamięć). Czy to Pamela Andersoń raczej jest? Czy Wenera? Ech, latka lecą… Ale gdzie się te ziółka podziały? A! Nie ma ziółek przecież. – Opamiętała się ciotka. „Nie masz, nie masz, Marychy!”. No to czas na Yogę Przenayświętszą… Zaraz, z Yogi też nici. – Stropiła się Eufrozynia. Dobra, zatem trzeba do Biedry iść, a po drodze do ancla się wstąpi, Synusiowi kanapki się zaniesie i „Świerszczyka”, co o niego telefonem prosił.

*

- Na jakim pani świecie ż­yjesz?! – Zdenerwował się pan Ciompa z kiosku „Ruchu” – „Świerszczyka” to już będzie ze trzydzieści lat nie ­­­­sprowadzamy. Idź se pani do empiku, jak taka hrabinia, albo brać co jest.

- A co jest? – Stropiła się zbita z pantałyku ciotka.

- „Brawogerl”, „Czarodziejki z Marsa” albo „Hell! O, Kitty!”, jak dla dzieci chce. Ale to „Kity” to podobnież szataniści z Japonii czy z Chin wydają, ja to nie wiem, ale Dobrodziej ostrzegał. To na własną odpowiedzialność weźnie, jak chce.

- Pan da, jak leci. Po drodze wstąpię do Kościółka, to się i Jegomości Parocha rozpytam.

- To gratis i „Ministranta. Gazetę Rządową” dołożę. I tak nikt nie chce brać. Podobnież szorstka za bardzo, potem mocno piecze, jak po chalapenios. Ale do numeru dodali płytę z piosenką „Cztyry łosie w paski”. Dla dzieci chyba, jak o zwierzątkach?

- A! To w paski te łosie? – Ucieszyła się ciotka. – Bo ja to wiele nie rozumiem z tej nowoczesnej muzyki. – A czemu w paski?

- A bo ja wiem, pani? Może zebry jakieś? Ja tam do myślistwa już za stary jestem. Pięćdziesiąt, pani, cztery lata w przyszłym roku będzie. Wnuk to i owszem – strzela. Na kłada wsiądzie, hajże do lasu, raz z gaźnika strzela, jak jeszcze na mieście, a potem to już, pani, ze wszystkiego – z obrzyna, pani, ze szmajsera, takiego wykopka, co go wykrywaczem, pani, metalu wykopał na działeczce, z parabelum i z innych tam – pejntbola, pani, wiatrówki, wuwuzeli, a jak jakieś panny idą, to jeszcze raz z gaźnika strzeli, tłumikiem poryczy. O. Jeździ i strzela.

- No to kozak, kozak z wnusia…

- Chuja ja tam dam zara pani – kozak! Porządny chłopak, pani, huzar polski normalnie z husarii polskiej, Narodowey, a nie jakiś Ukrainiec! Żywią, normalnie, y Bronią! Co mi tu będzie?! I do Milicji Fidelis papiery już złożone ma, tylko coś tam na testach z gimnastyki oszukali, że niby fikołka krzywo zrobił. Bo to, pani, nawet w Milicji korupcja, złodzieje.

- Złodzieje, ano, złodzieje. To już pan się tak nie sroży… - Speszyła się znowu ciotka. – Nic złego nie miałam na myśli, tylko że no taki, ten, no… koz… no że taki chłop na schwał.

- Chłop, chłop! – Naburmuszył się jeszcze Ciompa dla porządku. – Sama pani se Przodków odszukaj. Ja mam, pani, genealogię na fejsbuku i ancestral-kom zrobioną na trzy tysiące, pani, Pradziadów. Sam szlachta najlepsza – z Mazowsza, z samej tu północy. A mnie będzie taka, że chłop… Ciompowie to, zapamięta sobie, od Króla Ćwieka na swoim koło Wiśniówki siedzieli, w Ciompowicach. Póki nas ta komuna z ziemi nie wyżęła z unią razem…

- Jak taki z niego szlachcic wielgachny, staropolski, to niech lepiej powie, czemu wnusia do mend nie wzięli?! – Odcięła się rozzłoszczona wreszcie ciotka i porwawszy gazetki dała dyla bez płacenia. A zanim stary szlagon z kiosku „Ruchu” się wygramolił, kurwami ciskający, już ciotuńki nie było, już, już znikała za rogiem ogrodzenia, co nim trzy lata temu inwestor-deweloper rozkopy po przedszkolu ogrodził.

Zatrzymała się zasapana ciotka na chwilę, odziapnąć pod pniakiem po topoli. Traf chciał, że padać znowu zaczęło. „Na diabła oni tę topolę tutaj spiłowali?” – Zaklęła. Ale też i zaraz przypomniało jej się, że to jesienią jeszcze było, jak na parafii ogłosili Święto Przetrzebienia. Poszło wtedy dużo i krzaków, i drzewek w całym naszym sandżaku, na Palmy Przenayświętsze y Ogniska Przenayświętsze do Święcenia Ognia, i na Rózgi, i na Badyli, Chrusty, a też Wianki, na Kościółka Przyozdobę, a i niejeden zwyczajnie we Wesfalce palił, bo w listopadzie to już i zimno, i mokro po mieszkaniach, że i pranie nie schnie. Nawet Choinki Przenayświętsze w tym zapale pocięli, tak że potem na Wigilię nie szło znaleźć żadnej, no chyba żeby aż pod gimnazjum nieczynne iść, ale tam, po zamknięciu, psy bezdomne strasznie rozpanoszyły się i strach. A tę topolę na starym przedszkolu to bodaj i Synuś z kolegami z samochodówki spiłowali na ognisko, co tam jakieś panny zaprosili tańczyć i poezję recytować. No w sumie nie taka strata. Synuś przynajmniej zabawił się, a przedszkole i tak pod zabudowę, bo już porządni ludzie do takiego rezerwuaru dzieci słać nie chcą, skoro Babunia może, i Dziadziuś, wychować, i Mamusia czasem.  No bo jak się pięćset plus przed końcem miesiąca wyczerpie i w domu nudno, to i powychowywać sobie ciekawie – pazurki pomalować Oliwce, w sklep i kościółek pobawić, uszka do kolczyków przekłuć („Co się, kurwa!, drzesz?!!!”), bajkę na smartfonie o spondżbobiu obejrzeć sobie czy „Łorsoł Szor”. Albo w monopoly zagrać – kupić nie kupić, potargować warto. Żydoska gra, ale akurat rozumna… Niech się dzieci uczą – kochajmy się jak bracia, rachujmy się jak Żydzi, bo z rodziną to najlepiej na fotografii… Westchnęła sobie ciotka, Nikolcię wspomniała, potem wychlupała z kroksa deszczówkę, co już zdążyła była się tam z ex-topoli zesiurać, i dalejże w drogę, bo dobra myśl to, do Kościółka zajrzeć, nim się człowiek do mamra fatygować będzie.

*

„W słońce czy w deszcz, zapraszamy na modlitwę w progi Domu Bożego!” – Stało tym razem na kartce. Bez wielkiej wiary sięgnęła ciotka po klamkę.

Ulewa już trwałą zmieniła w strąki, a namokły bistor – wiadomo – do ciała się klei i lodowaty przy tym, jak (z przeproszeniem Wenery, Zawsze Dziewicy, Żony Jego) cholera jasna. To i ciotka nic by nie miała naprzeciwko, żeby w kościelnych ławeczkach ździebko przysiąć, przymodlić, odsuszyć, odziapnąć. Jeszcze by se obrazów pooglądała, bo ładne, kolorowe jak w „TeleMiesiącu”. I napisy ze styropianu na sztucznym jedwabiu poczytała też. Bo mądre. I zapamiętać łatwo – krótkie. „Gdzie dwóch lub trzech spotyka się w imię moje – tam Bóg wybacza, Lechia nigdy!”.

No, ale trzeźwym trzeba być, to i nie zdziwiła się ciotka za bardzo, kiedy się okazało, że drzwi od Kościółka zawarte na ament. „Pewnie znów JM Paroch na rekolekcjach gościnnie gania” – pomyślała ciotka stoicko (nie było gdzie przysiąść przed Kościółkiem). Ale nie. Poniżej zawiniętej w foliową koszulkę kartki ktoś pinezką przypiął kopertę, a na niej powoli rozpływającym się w deszczu atramentem stało („stało”, z przeproszeniem Wenery Zawsze Jego) „Do Ciotki Eufrozyny Rąk Własnych. W Miejscu”. No to, dużo nie myśląc, bo padało, ciotka kopertę zerwała i czyta. I ze z-dziw-ienia (z przeproszeniem Wenery za Wszy) wyjść, wybiec, ekspatriować się nie może. „Droga Pani Eufrozyno!” – Pisze Xiądz Kanonier – „Pani nie gniewa się, ale ministranci donieśli mnie, że ile razy Pani pod Kościółek przychodzi, niejaki Micewicz, lewak, pół-żyd i pełną gębą komunista, zdrayca Oyczyzny, to wszystko na komputerze opisuje, Panu Apollusowi pod górkę robiąc i Żonie Jego, Zawsze Dziewicy, Wenerze. I on – niech go piekielne ognie palą i zgaga! – za każdym razem łże, że jak Pani tu, pod Kościółek, Pielgrzymuye, to Wnijście zawarte jest. A to gówno prawda przecież! Sama Pani powie. No to lepiej Pani już tu nie przychodzi, szczególnie w deszczu, bo przez tego Micewicza, to ja Wrzody mam i Pani Eufemia, Gospodyni, także. A jak ona ma, to (z przeproszeniem Wenery, Żony Jego i Dziewicy po Wsze-Czasy), z buzi nieładnie pachnie”. Niżej zaś, zwykłym długopisem dopisane stało: „I ja też – Pan Jacek, Organista. Też mi brzydko pachnie”. Oraz: „I my też – Chór (z przeproszeniem Wenery jak Zawsze Dziewicy) Parafialny. Nam nie pachnie, ale świętokradztwo jest i złodzieystwo, a wrzody niedobre. A poza tym się kwaśnym odbija”. A najniżej ołówkiem ktoś pod słowem „Dziewicy” dodał: „Przykra sprawa”, co nie tylko jest blasfemia, ale i pospolite skurwysyństwo.

No co robić, jak zamknięte. Ciotka nie z cukru, nie rozpuści się przecież. Z kroksa wodę z krwią, co się z bąbla sączy, wylała i w stronę Fabryki Tytoniu, którędy do Ancla Dzielnicowo-Narodowego im. św. Berezy od Dzieciątka Apollo najbliżej, ruszyła.

*

- Się nazywa? – Grzecznie zagaił Arcy-klawisz na furcie.

- Ciotka Eufrozyna. – Odparła najbardziej przymilnym tonem, na jaki stać zjebaną życiem czterdziestopięciolatkę w pistacjowych kroksach, zmokniętym bistorze i z bąblem na pięcie (z przeproszeniem Wenery Zawsze Jego Żonki, Dziewicy) lewej.

- Czyli do Synusia tu jesteście? – Upewnił się Arcy.

- Ano, do Synusia. – Potwierdziła ciotka, jakby w ogóle należało coś potwierdzać.

- No to chuj bombki strzelił. – Stwierdził Arcy. – Synuś na przesłuchaniu w Prokuratorii, nieprędko go tu zobaczymy, bo trzeba jeszcze szpital, sanatorium i rekonwalescencję wliczyć.

- Się chyba panu Sielnie Poyebało. – Ciotka uprzejmie na to. – Raz, że Synuś niewinny, dwa zaś, że chłop jak dąb i brzoza smoleńska razem wzięte. To jaka rekonwalescencja?

- Czy ja szanownej pani na chirurga wyglądam? – Arcy-klawisz na to. – Dość, że w programie najpierw Prokuratoria Rejonowa, potem rekonwalescencja. Pani się pośpieszy, to pani może jeszcze zdąży.

„Anclu, nie jesteś już ty dawnym anclem” – pomyślała ciotka na odchodnym. Jak ś.p. Kaziulek garował (czy to Tadzik był, jasna cholera?!), to się lole aż grzały od pałowania i jeszcze pod wieczór od tego żaru świeciły. Odetchnąć człowiek nie miał śmiałości głośniej. A teraz co? Nawet dobrze by było ze dwa razy po nerach dostać, tak na rozruch, bo ziąb po deszczu, łachy mokre, trzęsawka zaraz weźnie. „A tu gady się na grzeczności silą, mać ich taka. Dobra mi, kurwa, zmiana!” – sierdziła się ciotka, brnąc przez błocka zwały na parkingu Wytwórni Dewocjonaliów „Kardaszjan”.

*

Powrót przez poprzeczkolne rozkopy to już nawet szybko poszedł. Skróciła ciotka, stara wyga, drogę przez kolektor burzowy, potem obeszła tę górkę, co się z porzuconych worków z cementem sama pozlepiała, przegoniła z krzaków bachory bawiące się w Narodowy Fundusz Zdrowia i już z daleka widać było parkan. Co prawda, albo pełznąc na czworaka przez rury do kanalizy, albo na tych zasiekach z prętów zbrojeniowych leginsy se podarła prawie nowe i zabłociła sweterek, ale za to trochę się czasu zaoszczędziło. Tam gdzie kiedyś był ogródek jakby jordanowski, ostrożnie ciotka ominęła sidła i wnyki, potem zaś – w rdestach, co się tu były rozpleniły ostatniemi czasy – przeskoczyła przez gówna i puszki, i dalejże dziury w parkanie jakiejś szukać. Chwilę potrwało, zanim dostrzegła napis smołą na sztachetach: „Dziura w płocie nieczynna do odwołania. Za niedogodności przepraszamy. – Zarząd Sandżaku Spółdzielczego im. Sierotki Marysi, Zawsze Dziewicy”. Uczyniła ciotka Znak Trykwetra Nayświętszego, kurwą se ze dwa razy rzuciła, potem rozejrzała się szybko i wykopała kroksem dwie przegniłe dechy. Na wylot wykopała, więc myk-myk trochę na kolanach, trochę kucem – już była po drugie stronie. A ledwie dopiero zmierzchało.  Pies bezdomny na jej widok zaś zwyczajnie uciekł.

*

Pod Prokuratorię Przenayświętszą Narodową im. bł. Beatryczy Polonez-Mazurek dotarła ciotka dopiero po zmroku. Zdziwiła się, bo dużo luda się u wejścia tłoczyło. Cała Aleja Błogosławionych Piersi, Które Go Karmiły zapchana była narodem, aż po skrzyżowanie z Ruchadła Leśnego. Nawet na postumencie pomnika Lecha, Czecha i Pecha, pod figurą Męczennicy Przyłębskiej, a takoż i na skwerku Marty Kaczyńskiej i Siedmiu Krasnoludków ludzie pchali się jeden na drugiego. Moc świec i zniczy migotała w rękach i jak to zwykle przy większych zgromadzeniach, przez nieuwagę zajęła się znowu Brzózka Narodowey Męki na klombie przed frontem. Toteż mimo ciemności jasno było i podniośle jakoś, choć smutno. 

- Umarł ktoś? – Spytała ciotka z ciekawości.

- Dałby Bóg, żeby już zdechł. – Odpowiedział starszy dżentelmen. – Ale na razie to tylko Konstytucja dogorywa.

Zdziwiła się ciotka, bo nic w „ŻyciuGwiazdwImperiumNaGorąco” nie pisało, że ktoś ważny umrzeć ma. Ani w piątkowym wydaniu „Pierwszego Piątku Miesiąca”, ani w gazetce z Bierdonki. Może wypadek miała? Jak ciotka do Prokuratorii szła po omacku omal, błotnistym poboczem drogi na Ostrołękę, ze trzy razy mało jej różni Synusia koledzy nie rozjechali. Raz golfem, raz oplem, a raz rwącym jak prawdziwy niemiecki meserszmit junakiem. To tylko z daleka potem widziała, jak się zaraz za zakrętem dopalał. To może ta Konstancja też poboczem szła i jakaś Młodzież Wszechpłocka ją potrąciła czy coś? Bo trzeba odblaski nosić. Ciotka odblaska co prawda sama nie ma, ale leginsy sobie sprawiła w oczojebnym kolorze, to zawsze coś lepiej w nocy.

A tymczasem ludzie naprężyli się na baczność i jakąś litanię śpiewają. Chyba o światło się modlą, bo co i rusz tam takie: „Za twoim przewodem”. Ciotka też ustami trochę poruszała („…Narodem!”), ponuciła coś tam. I tak nie słychać w tym hałasie.  Jeszcze też śpiewali coś o „iskrze Bogów”, „kwiecie” i „polach”, co się ogólnie ciotce podobało, bo taki religijny nastrój jakiś się porobił jak na majowym. Niektórzy też te kwiaty przynieśli. Róże białe. Ciotka chwilę kiedyś robiła w punkcie zwrotu opakowań szklanych koło kwiaciarni, to od razu rozpoznała. A kwiaciarnia to była tam, gdzie teraz dewocjonalia. Ech. Latka lecą…

A potem wyszedł jakiś brodaty i z takiej jakby książeczki do nabożeństwa coś czyta. „…my, Naród…” Nadstawiła ciotka uszy, ale zdania długie, powikłane, a i zmęczona ociupinkę, oczy kleją się i bistor lepi, to tak piąte przez dziesiąte. „…pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność…” Strasznie długo gadają, a nie dzieje się nic. Nie jak na Tygodnicy – strażacy w hełmach, ministranci w komeżkach, dziewczynki w bikini, księża w ornatach, frasyniuki w więzieniu, kibole w szalikach, niezłamni w gipsie, baby w moherach, Matki Polki w minispódniczkach, Córki Polki w ciąży, Babki Polki w pąsach, Dziady Polaki w pląsach, gospodynie domowe w pretensjach, gospodarze w długach, patryyoci w czamarach powstańskich, biczownicy w bliznach, przedszkolaki w kupie, gimnazjaliści w podstawówkach, stypendyści w samochodówkach, imigranci w obozach, zdraycy Oyczyzny w piachu, Słojowa w papilotach, zakonnice w burkach, klerycy w objęciach. A wszyscy – w kubotach, klapkach, kroksach. Kolorowo, barwnie, wesoło. Bo nasz sandżak różnorodny, tolerancyjny…  A tu? Nawet kadzidła nie czuć, raczej coś jakby… opony… „… wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka…” marudzi jeszcze okularnik na schodkach.

- Chce pani Konstytucję? – Jakaś małolata wciska coś ciotce do ręki. Druczek jakiś.

- Nie mam pieniędzy. – Wzdraga się ciotka – Przy sobie. – Poprawia się jeszcze. I żeby godność zachować, dodaje: Bo jak się wam wędkę daje, to nie chcecie, tylko od razu rybę. Dasz palec, to i ramię wezną!

- To za darmo. Pani zatrzyma. – Dziewczyna wciska ciotce ten-niby modlitewnik i znika w tłumie.

Co robić, skoro i tak nudnowato, a do Synusia to chyba na rano się dopcha dopiero. Przecisnęła się ciotka na tyły, trochę tak bardziej do Statuy Jarka, Żwirka i ojca Muchomorka. Przysiadła na postumencie (trochę tylko kroksem gówna gołębie przetarła). Po chwili namysłu wyjęła kanapkę z siatki (jeszcze druga dla Synusia zostanie, pocieszyła się) i pogryzając bułkę poczęła tę broszurę, nie broszurę oglądać. A opon smród niby nasilał się, ale jakoś się ciotka przyzwyczaiła.

No, pierwsze, co ją uderzyło, to ilustracja była na okładce. Kura. Czyli nie modlitewnik, a przepisy chyba. Trochę się ciotka ożywiła, bo przepisy warto zbierać. Nie żeby zaraz do garów się paliła. Ciotka jest nowoczesna i wyzwolona, jak musi – warzy, jak nie musi, to i na cudzesa się skusi. Ale w towarzystwie błysnąć można, jak się różne słowa zna. Kurkuma na przykład. Przykro było ciotce raz, bo nie wiedziała, co to, myślała, że to inna nazwa na pisię. A to taka potrawa. To ją obśmiały sąsiadki w repasacji. I jeszcze ją Kwapicha na bok wzięła i szeptem, żeby z pisiów nie śmiać się, bo Fidelicja weźnie. Albo bezgluten. Taki produkt, co można na nim  wszystko ugotować i jeszcze jest zdrowe. A o zdrowie trzeba dbać, a nie tam krosfit, geemo czy, dajmy na to, szczepionki. O. Kuchnia tajska – kolendry na osiedlu, ile zechce, też i łopianów dzikich, i lebiody… Tylko ryż rosnąć nie chce sam z siebie, chociaż mokradła wszędzie dookoła, szczególnie w wykopach pod fundamenty marketu, co miał być, ale nie ma… No tak, ale jak kura na okładce i jeszcze w koronie – ani chybi Kuchnia Tradycyyna, Narodowa. I dobrze. Karp po gudłajsku, barszcz rezuński, pierogi kacapskie, Kartoffelsalat i czatnej z buraka. I ta zupa z kury na niedzielę, jak jej było? Głodna się ciotka trochę znów zrobiła, więc pod tyłek te przepisy, bo od kamlotów ciągnie, i trochę tak zezem na siatę znów pogląda. Zjeść, nie zjeść. Dla Synusia zawsze jeszcze „Świerszczyka” może zanieść… Tak sobie ciotka rozmyśla, deliberuje czy coś, nic nie zauważyła, że dookoła niej coraz puściej robi się, że te smutasy od Konstancji coś szybko dyla dają. I kiedy wreszcie zdecydowała, że jednak zje, cień jakiś światło płonącej Brzozy Męczeńskiej przysłonił.

Podniosła ciotka oczy i głos też już gotowa była podnieść, ale tylko kęsa przełknęła. Patrol fidelicjantów liczył chłopa siedem i sformował mur za swoim sierżantem. A za patrolem już falangą ciągnął drugi i trzeci, i jeszcze dwanaście kolejnych. A opony nie oni palili, ale manifestacja patryyotyczna, Serc Krucyyata Niepodległościowa, Matrony Różanu i ruch pro‑lajk, co z nimi razem podążali. Opon trochę szkoda – przemknęło ciotce przez skołatana głowę – tyle dobra z dymem, a na kroksy mogły być, albo na podstawkę pod brytfankę. Ale nie czas żałować róż, gdy płonie Brzózka.

- Co czyta?! – Sierżant wyrwał uprzejmie „Świerszczyka”, a właściwie to „Brawogirl”.

- Pałą wiedźmę! – Dorzucił przebiegający Wszechpłotczak. I z impetem kopnął jakiegoś dziada o kulach, aż się pierdoła wywrócił i wyrżnął okularami o dziurę w asfalcie. Po schodkach od restauracji „Przednówek Staropolski” toczył się wózek, bachor wrzeszczał, matka (chyba?) też wrzeszczała, fidelicjanci szli tyralierą, pała w pałę, o tarcze ze starego eternitu tłukli, pierdoła chciał się podnieść, to jeszcze kopa oberwał. Wenera Zawsze Jego Dziewica objawiła się tradycyjnie w płomieniach Brzózki Przenayświętszey, Narodowey i apelowała o spokój, ale nikt nie zwrócił uwagi na objawienie, a jeszcze zebrała przelatującym relikwiarzem, spadła na ziem i zamilkła. Opony śmierdziały coraz bardziej, ministranci ciskali kamienie, baby z okien – doniczki po uschniętym mircie, inne usiłowały ratować pranie, co przez całą szerokość alei na starych drutach od elektryczności wisiało, ktoś wyrzucił pierzynę z drugiego piętra, u jubilera połamali pilśniówkę, co zasłaniała dziury wybite w witrynie poprzednim razem, bar „Wiśniak” miał rekordowe obroty, póki ktoś ognia pod spirytualia nie podłożył. Nie mogła ciotka uwierzyć, że jeszcze przed chwilą jej się nudziło. No ale nie czas na to, kiedy Synusia chcą ograbić.

- A czego to po cudzesy łapy wyciąga?! – Ryknęła jak Staronarodowy Tur, że aż fidelicjant cokolwiek przysiadł na zadzie spłoszony. – Toż to „Świerszczyk” dla Synusia, coście go, mendy bezprawnie posadzili! Oddaway zaraz, złodzieyu!

- O! - Podchwycił jakiś Młodzież Wszechpłocka. Paczki dla politycznych okradają! Złodzieye!

- Złodzieye! – Dołączył piskliwy głosik jakiegoś pięciolatka.

- Złodzieye! – Rozlegało się już zewsząd dookoła.

- Zło-dzie-ye! Zło-dzie-ye! – Tłum patryyotyczny powoli łapał rytm skandując miarowo i karnie ustawiał się czwórkami, żeby na Centrum ruszyć, gdzie Złodzieyi najwięcej. Fideluchy pobladły nieco, sierżant wepchnął ciotce „Brawogerl” do ręki. – Wszystko w porządku, obywatelko ciotko. Możecie odejść. – Po czym krokiem regulaminowo przyspieszonym odprowadził swe odwody za wóz konny z niebieskim fonarem mrugającym (bo przewód iskrzył). Może by i uszli cało, ale jakieś dwunastoletni kłusownik wnyków tam narozstawiał tymczasem i na niedźwiedzia potrzasków. Pochytali się chłopcy na pętlice i w paści, tu nogę oberżneło pod kolanem, tam głową w dół zawisł jeden z drugim. A co śmiechu było! Dopiero nad ranem Straż Ogniowa ich rozplątać, połatać dała radę.

- Zło-dzie-ye! Zło-dzie-ye! – Ryczała ulica tymczasem patryyotycznie, wybijając rytm obcasami coraz dalej i dalej. „Trzy-czte-ry… osiemnastki w moim parowozie…” – zaintował ktoś w tłumie.

Ciotka wzruszyła ramionami. Właściwie to już opustoszało dookoła, tylko stary pierdoła w rozbitych brylach jeszcze się niezgrabnie gramolił na kolana i brodaty ze schodków schodził powoli, przytrzymując się poręczy. Dziewczyna od promocji przepisów pomogła się podnieść dziadowi, brodacz dołączył i kusztykali sobie w trójkę dokądś. A przepisów cała skrzynka została niepilnowana…

- Ha! – Pomyślała ciotka. – Coś się przecież za te nerwy należy. Skrzynka zostawiona, czyli niczyja. A przepisy gratis. Będzie można i Słojowej dać, i Kupisze, i Szczekiewiczowej, i panu Celestemu nawet, za wielką panią, z gestem się pokazać… Nuże za pazuchę wciskać tych broszur z kurą, ile wlezie, będzie z pięćdziesiąt sztuk nachapała albo więcej.

No i wszystko by się (przynajmniej tym razem) skończyło szczęśliwie, gdyby się ciotka nie uparła, żeby do Synusia, do Prokuratoryi Przenayświętszey jednak ze „Świerszczykiem” wstąpić. W ogóle się nie ucieszył, tylko obsobaczył, że nie o to mu wcale chodziło. Ale to było dużo, dużo później. Bo jak klawiatura na bramie ciotkę przeszukiwać jęła od niechcenia (wiadomo – do Synusia, nie ma co przeciągać, szturchnie się ino dla draki), to się te przepisy wszystkie zza pazuchy posypały. No i już nie było zmiłuj, lole od bicia świeciły do niedzieli, że nikt na bloku oka nie mógł zmrużyć… A już najgorzej to się Xiądz Kanonier zachował, bo na procesie przysięgał, że ciotka konspiruje z niejakim Micewiczem, pół-żydem, i na godność Kościółka naszego nastaje. To i dostała rok mamra znowu, za niewinność. A przepisy skonfiskowali. No, jak ciotka z chliwa wychynie, to już ona znajdzie tę pannicę od promocji, co ją tak urządziła! 


Poprzedni odcinek przygód ciotczynych — tu: (7) W Bierdonie rządzi Eufrozyna
Pierwszy odcinek zaś tu: (1) Antoni ma długi

środa, 31 stycznia 2018

Trzy plakaty na trzy kadencye!

Redakcya "MChaM" nie potrafi sama wybrać, który commentarius do niedawnych słów Prezessa lepiej trafia w sedno modernizacyi narodowey. Stryy proponuje (proponuye) głosowanie. :)




sobota, 20 stycznia 2018

Na zimowe niże...

Kiedy psuje Ci się humor, pomyśl, co ich dręczy...



Kolejne sukcesy Służby Kontrwywiadu Woyskowego!

Stryy ciągle jeszcze prenumeruje "Żołnierza Wolności", więc ze sprawami dotyczącymi Naszey Niezwyciężoney Armii Opolney jesteśmy au courant:


A jednak się leje!

Koniec z letnią wodą w kranie! Oto instalacja dla prawdziwych radykałów (y patryotów): bądźcie zimni, albo gorący, dla letnich nie znajdzie się miejsce w Królestwie Niebieskim; niech twoje "Tak" znaczy "Tak", a "Nie" - "Nie". Chcesz wrzątku - kręć po prawej, chcesz zimnej - kręć po lewej. Żadnego więcej mieszania nurtów!


poniedziałek, 18 grudnia 2017

Nowopolskie obyczaje świąteczne cz. 3

Uwagę Stryya przykuła ostatnio bezczelność, z jaką niektórzy politycy usiłują skorzystać ze świątecznej koniunktury, by piec swoje kasztany (auuuć!) i dobierać się do konfitur. Jeden z prominentnych posłów kończącej się już szczęśliwie za dwa lata kadencji Sejmu usiłuje zbudować swoją popularność korzystając ze świątecznego popytu na wędliny. Szekspirowski Ryszard III oferował królestwo za konia. Współcześni aspirujący gotowi oddać republikę za parówę. I to w czas Adwentu, gdy przystoi raczej post i skromność... Czasy się zmieniają, my razem z nimi...

Dopiski adiustacyjne:
1) Kasztany?! Chyba Kasztanki?! - Siostra Sabina.
2) Od Kasztanki wara! - red. Piłsudski.
3) Prawdę powiedziawszy, to poseł dosyć postny. To znaczy przaśny raczej... - Mgr Nabrzmiała.


sobota, 16 grudnia 2017

Staropolskie obyczaje świąteczne cz. 2

Staropolskich obyczajów świątecznych część kolejna: 



Siostry Sabiny nauki o rozkoszy, jaką może dać wyłącznie (stary) polski burak. Zwłaszcza w porę wyrwany z korzeniem, zapuszkowany i zakiszony. Właściwie zakiszony burak powinien mieć termin spożycia nie krótszy niż dożywotni. Jeżeli nie masz czasu buraka zakisić, pomóż nam przynajmniej go zapuszkować (albo przynajmniej złapać w sak i spakować do wora).


Staropolskie obyczaje świąteczne cz. 1

Na łamach "MChaM" inicjujemy okolicznościowy dział poświęcony (staro)polskim obyczajom świątecznym. Na początku Stryy zaleca odpowiednio wcześnie nastawić nalewki. Na zamieszczonym instruktażu fotograficznym tradycja spotyka się z nowoczesnością - każdy może wybrać sobie wedle smaku i upodobań. Stryy poleca yagodziankę (w środku), ale liczy się przecież indywidualna przemyślność (po staropolsku: kreatywność). 
Czekamy na przepisy od naszych PT Czytelników. 
Wśród Autorów rozlosujemy nagrody (pisma Bakunina i Kropotkina, "Wspomnienia terrorysty" Borysa Sawinkowa oraz thriller erotyczny "50 twarzy Dudy"). 
Dopisek Stryya: Użytkownik posługujący się nickiem "Minister Spraw Wewnętrznych i Administracyi" nie bierze udziału w zabawie. Ciągle wisi 25 zł za halbę. Wiem, kim jesteś, złodzieyu!



czwartek, 14 grudnia 2017

Lech kontra Rus, Czech i Prus :)

Warszawa, Łódź, Katowice, Gdańsk, Sosnowiec, Bydgoszcz... W całym kraju woyewodowie mocą rozporządzeń wcielayą w życie ustawę dekomunizacyyną, zmieniayąc nazwy ulic z bezczelnie propaguyących komunizm (Armii Ludowej, Dąbrowszczaków, Ludwika Waryńskiego, Polskiej Partii Socjalistycznej, Ignacego Daszyńskiego, Bolesława Limanowskiego, Kazimierza Pużaka, Józefa Piłsudskiego) na patryotycznie słuszne,
Z naszych badań wynika, że spośród nowych patronów ulic największym wzięciem cieszy się Świętej Pamięci Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, Doktor Habilitowany Lech Kaczyński z Małżonką. Mimo protestów toruńskiego publicysty, Tadeusza Rydzyka (który nazwał swego czasu PT Małżonkę "czarownicą"), coraz więcej ulic nosić będzie imię ŚP Prezydenta. W Gdańsku przewiduje się ich od sześciu do ośmiu, w innych miastach - w zależności od rozmiarów i stopnia rechrystianizacji obowiązują odrębne algorytmy. Na przykład w Katowicach - siedliszczu zakamuflowanej opcji śląskiej - imię ŚP Prezydenta nosić ma od pięciu do sześciu placów, dwie arterie, trzynaście ulic, dwa zaułki, jedno podwórko przechodnie oraz kampus Uniwersytetu Śląskiego. 
Opowiadając się całym sercem za patryotycznymi działaniami naszych woyewodów zachęcamy do zgłaszania propozycji ochrzczenia wciąż niezrechrystianizowanych budynków użyteczności publicznej imieniem ŚP PRP PUKSW w W, Dr Hab. Lecha Kaczyńskiego z M. 




poniedziałek, 11 grudnia 2017

O, Beatrycze (mało)polska....


Podpiwszy czut'-czut', Stryyo liryczny się zrobiwszy i łzę ze źrenic świetlistych uronił na okoliczność upadku Beatryczy polskiej, narodowey (łup!), a słowa takie z ust jego (różanych) naonczas padłszy:

Smutno mi, Boże! Dla Niej o zachodzie,
Ujrzawszy to Oblicze Promieniste,
Puszczałem strugę gorzałki po brodzie,
Palonej, czystej...
Choć mi wspomnienia tak złocisz, mnie gorze!
Smutno mi, Boże!

Dzisiaj na mem osiedlu obłąkany,
Sto mil od sklepu i sto mil przed sklepem,
Słyszałem: nowy premier obwołany,
Z pustym czerepem. 
Więc, że wkurwienie moje nic nie może,
Smutno mi, Boże!

Kazano w Polszcze maleńkiej dziecinie
Modlić się za Nią co dzień, a ja przecie
Wiem, że czas płynie i gorzała płynie,
I ecie-pecie...
Że nie wiem, z kim się w barłogi położę,
Smutno mi, Boże!

Niemnie, domowa rzeko, gdzie twe wody,
W których bez gatek pławiłem się dziko,
W których Beata zwilżała jagody,
A Jarek sikał?
Że nie wie nikt, co może Międzymorze,
Że z Nowogrodzkiej krwawe biją zorze,
Że w Białowieży nie ma drzew już może,
Że piśmiennictwo już tylko na korze,
Że кирпича się proszą w Sejmie роже,
Że mnie chędożą, a nie ja chędożę,
Że z każdym dniem jest gorzej i gorzej,
Smutno, mi - o kurwa mać, jak mi smutno!


niedziela, 10 grudnia 2017

Murem za zdrowiem! - Akcja Ministerialna

Minister Zdrowia nie ustaje w zbożnych staraniach o zachowanie Narodu w doskonałej kondycji fizycznej i moralnej. My z Redakcją - murem, przedmurzem i zamurzem nie tylko za Beatą, ale także za Ministrem JXM Radziwiłł Konstantym. Czuj (zdrowy) duch (w zdrowym ciele)!


My też murem za Beatą!

Tylko pod tym Murem,
Tylko pod tym Znakiem,
Ćwikła będzie Ćwikłą,
A Burak - Burakiem (bez GMO)!



Z cyklu przysłowia polskie: krzyż na drogę

W Redakcji trwa od kilku dni zażarty spór o to, kto obalił Beatę. Pół litra obalił Stryy (z radości, że znów z nim gadamy). Pół kilograma opalił Szwagier Micewicz (i wyłączył się ze sporu). Ale kto obalił / opalił / odpalił Beatę? Mamy swoje typy, ale są mętne. Na razie naszej Beatce życzymy ze szczerego serca: "Krzyż na drogę". I oby ciężki był.

piątek, 1 grudnia 2017

Nowy sezon "Project: Lady". Odrażająca prowokacja Stryya

Obrzydliwie seksistowski dowcip Stryya. Już mu całkiem na mózg padło. Odcinamy się - Redakcja.

Szybkie czytanie bez zrozumienia - Akademia Rozwoju Autoerotycznego znów w ataku!

Festiwal Zdrady Stryya trwa! Tym razem zakradł się do Redakcji nocą i skaził nasz periodyk kolejną płatną reklamą. Znów promuje jakichś z dudy wziętych kołczów personalnych. Postawa Stryya nas potwornie rozczarowuje, jeżeli potrzebował kasy na wódkę, mógł zwyczajnie poprosić... Być może winna jest Marysia, która odmówiła wspólnego wystąpienia o 500+... W zaistniałej sytuacji jednak Sabina też mu odmówi... Zamienił Stryjek siekierkę na kijek. A czasy są coraz bardziej przerażające - podziały pojawiają się już nie tylko w Rodzinach, ale także w Redakcjach...