Poszły ze Słojową we trzy. Czyli we
dwie, a Kwapicha dołączyła po drodze. Niby że do kościółka miały iść z początku,
ale Słojowa zaraz, że to, że tamto, że gazetkę znalazła w skrzyni na suchy
chleb.
– „Reality”? – ucieszyła się zaraz
Kwapicha.
– No nie.. ale z Bierdonki, nowa. O!
Jesienna promocja crocksów, na przykład. Jak się weźnie dwa różnych rozmiarów,
to dają gratis kubota z tylko lekko pękniętą podeszwą, albo jeden rzymianek bez
sznurków.
– A Prawy czy lewy? – zainteresowała
się Eufrozyna.
– Prawy! Tylko Prawy! – Oburzonym
chórem przystrofowały Ciotkę kumy.
To Ciotka trochę zmarkotniała, bo od
ciągłego kłapciania w dwóch Prawych klapkach odciski się jej porobiły i po
cichu miała nadzieję na drobną liberalizację państwowej polityki obuwniczej.
No, ale przecież nie będzie się rozklejać z powodu jakiegoś tam łapcia. Skoro
producent lewych nie chciał podpisać umowy offsetowej, to co rząd na to może,
choćby się i starał? Po drodze do kościółka czy na plac zabaw z Nikolcią to
zawsze jakieś pustaki się znajdą, ytongów czy palet stosik, to i przysiąść da
się, i rozmasować. Jak się w lecie babka przydarzy na jakim trawniczku, łączce,
można liściem palca zawinąć – czasem trochę na otarcia pomoże, częściej nie,
ale przecież nie zaszkodzi. Taki sposób naszych babć, dawna mądrość.
A rzymianek i bez rzemyków przyda się – muchę klasnąć czy
mola na etażerce, albo powachlować się, kiedy dzień upalny. Nawet bardziej
elegancko niż, dajmy na to, samą ręką czy tam zwiniętym „Wesz-dziennikiem”.
– O! Woda spod ogórków potaniała!
„Teraz dwa słoje w cenie trzech” – sylabizuje Kwapicha.
– I buraki z żywymi kulturami
bakterii… W pół doby zakisić na barszczyk można. Jeśli zaczną grzać… „Przy
zakupie powyżej siedemnastu kilo – gratisowy prezent”.
– Jaki?! Jaki prezent?! – Tym razem
Ciotka chóralnie zainteresowała się ze Słojową.
– Książka.
– A. I tak mnie nie stać. Pięćset
plus dopiero na wiosnę mają dać, a i to nie wiadomo, bo nowy program socjalny
dla elektoratu pijącego będą wprowadzać. Dobrodzieje.
– Ano, dobrodzieje, dobrodzieje! – Zgadzają
się (chórem) ze Słojową Kwapicha.
– Ale uważa pani. Tu pisze, że
darmowy prezent także dla posiadaczy karty „Krecha plus”. Jeśli nie było
zgłoszonej windykacji.
– No to może… – Waha się Ciotka. – A
jaka ta książka? Z przepisami? Album na pamiątki?
– Nie. Piszą, że nowy besceler
Xiędza Jacka. „Jedwabne”. A nie! To kolorowanka dla dzieci. A besceler – „Niepomszczone
krzywdy, nieuprane gacie. Z dziejów Płockego Ruchu Narodowego Ciemiężonych
(PRuNĆ)”. Tak. „PRuNĆ Pomścimy”. Nie. „Pomścimy” to wydawnictwo. I piszą, że
nie tylko besceler, ale i nowość – od przedwczoraj na półkach.
– Fajny ten Jacek. I dziewczynę ma
taką ładną. W „Reality” oglądnełam.
– Widziałyśmy, widziały! – Ciotka z
Kwapichą chórem. – Ładna, ładna. Ale to uważać trzeba z ładną.
– No. Żeby utrzymał, bo to wiadomo,
jak z dziewuchami.
– Wiadomo.
– Wiadomo. Synuś, jak pierwszy raz
szedł siedzieć, mówi: „Mamusia nie denerwuje się, Renia o wszystko zadba,
szlugi tam, grypsy”. A tyle jej widział! Zaraz się wokół jakiegoś zakręciła. Na
rower poleciała i szmatki – jakąś tam kurtkę z ortalionu, farmerki. Pierwsze
kłopoty w związku i fru! Teraz nie taka młodzież, jak kiedyś. Oni to używać
chcą, bawić się tylko… Synuś już nie ten sam wrócił z odsiadki. Dziki się taki
zrobił, nieufny…
– No, dziki, dziki. Wczoraj mi na
klatce sikał do bezpieczników. Dobrze, że prądu nie ma, bo by…
– A co mi tu Słojowa wygaduje?!
Synuś nie taki. Coś się Słojowej od przeciągów w głowie pomieszało!
– Mnie się pomieszało?!
– Pisali w „Reality” pod zdjęciem –
próbuje załagodzić kłótnię Kwapicha – że to taka pierwsza miłość od pierwszego
wejrzenia. Znaczy Xiędza Jacka i Justyny.
– Ech… - rozmarza się ułagodzona
Ciotka.
– Ech… - dodaje w kontrapunkcie
Słojowa.
– A moja Nikolcia to też raz prawie
jednego złowiła…
– Xiędza Kanoniera!!! – Pęka ze
śmiechu Słojowa, a Kwapicha aż za serce się łapie. – A Andżelika niech se Wikarego
złowi, póki brzucha nie widać!!!!
– Aaaa! I tak nie mam miejsca na
książki! Głupoty same! Gdzieś trzeba trzymać przetwory, jak piwnice zalało. –
Rozzłoszczona znowu Eufronia ucina rozmowę. I chwilę milczą, ale niedługo. Bo w
gazetce dużo do omówienia nowości – komplet pięciu Prawych skarpet z naturalnej
wiskozy, szynka z gołębiny, sznurek konopny do gaci, kawa palona z żołędzi, tagliatelle
o smaku makaronu. I sporo jeszcze innych atrakcji.
Od słowa do słowa jakoś tak
wyszło, że się do Bierdony poszło, a do kościółka i tak się zdąży. Zwłaszcza,
że pewnie zamknięty. („Z powodu gratisowej promocji bescelera X. Jacka Międlenia,
informuje się, że w dniu dzisiejszym kościółek otwarty będzie jutro od rana.
Niech Was itd. Wenera zawsze. X. Dobrodziej PS. W razie deszczu proszę nie
włazić pod wiatę modlitewną. Teren prywatny!” – tak sobie Ciotka wyobraża
kartkę na drzwiach, żeby się sama trochę usprawiedliwić)
Tak gdzieś zaraz za ruinami przedszkola zaczęło być widać
koniec kolejki. Wiła się zakosami pomiędzy stosami jeszcze nierozkradzionych
cegieł z rozbiórki żłobka, błotnistym bajorem w wykopie i powywracanymi
kontenerami na śmieci. Komitet porządkowy już organizował kolejność,
rozstrzygał spory, ingerował w bójki. Gdzieś od przodu pomachał do sąsiadek pan
Celesty, widać od rana czatował na lepsze miejsca, a może po prostu przedstawił
komitetowi jakieś papiery, żeby w ogonku awansować. Kto jego tam wie. Może znów
komuś wcisnął, że Wnusio jest kapralem w Milicji Fidelis? Kto sprawdzi? A za bardzo
w takich sprawach grzebać – wiadomo.
No, ludzie, jak to zwykle, towarzyscy, pogodni. Porozmawiają
sobie o tym czy tamtym, pograją w gry różne. W Telewizji Narodowej i TV Trwam
reklamują teraz dużo „dupniaka”, ale niektóre panie nieśmiałe, krygują się,
więc w grę patryjotyczną to tylko kilku panów rozgrywa mecza, pozostali
kolejkowicze to w „małpkę” chętniej. Albo – też patryjotycznie przecież – w „brzozową”.
Na wędkarskich krzesełkach rozstawili niektórzy plansze z
tektury falistej – tu się pogra w szachy, tu w warcaby, tam w tryk-traka, gdzie
indziej w chińczyka. Młodzi w prze-bierki, starsi w o‑bierki, bo bardziej
głodni. Kwitnie hazard – trzy karty, kości; ci się siłują na rękę, inni silą na
wesołość. Jakieś kobiety porobiły polowe kuchenki na trzech cegłach. Warzą w
garach kaszę, grochową na smalcu, podgrzewają dżem o smaku truskawkowym albo i keczup
z musztardą. Krążą sprzedawcy przekąsek – można za kopiejkę-dwie kupić bezglutenowego
gofra z roztartych kasztanów, albo tubkę kleju biurowego do ssania dla dzieci. Jedna
lewaczka otworzyła nawet kolejkową szkołę fitness i część czekających robi,
stękając chórem, niezgrabne przysiady. Na to panie z Koła Akcji Nabożnej
(Action Dévotionnelle) im. Marka, Jurka, Darka i Stefczyka zakontrmanifestowały:
rzuciwszy na ziemię, co kto miał, dalej się wyginać w asany medytacyjne – „Caracal-nie-Poleci”,
„Ordo-Luris”, „Kawa-Luris”, „Machorka-Zbutwis”. Jedna nawet „Bochaterom-Chrzęść-I-Pała”,
ale akurat nie wyszło, bo się była za-chy-chwiała i w błoto rymła. I chrześci.
Wzdłuż ogonka posuwa się tymczasem boso pan w zniszczonym
prochowcu. Co parę metrów poły rozchyla – co śmiechu, co pisków, co radości!
Atmosfera piknikowa, jednym słowem. Tyle że czasem jakieś zamieszanie się
wkradnie.
– Wody odeszły! – Ryknie nagle jakaś
młoda grubaska. – Natychmiast ruch i szum, z ust do ust podają, że wody
odeszły, już się część kolejki wycofuje, sprawdzać, co w piwnicach, czy coś z
kartofli jeszcze się da dosuszyć, czy wózkarnie już dostępne. Pozostali,
zadowoleni, podciągają do przodu, przepychają się, a nuż o jedno-dwa miejsca da
się zaawansować, bo przecież dla wszystkich sznurka, kleju, ziarna na zacier
nie wystarczy…
– Wody odeszły! – Jęczy ogarnięta
obsesją młoda, ale już ją grzecznie dwóch młodych patryjotów za ręce, nogi
bierze, na bok odciąga po błocie, między piołuny i nawłocie przekwitłe, niech
trochę odpocznie na trawniczku, się uspokoi. Znów można o jedno miejsce troszkę
podejść.
– Ty oszuście pierdolony! – rozedrze
się tymczasem jakiś doliniarz, bo komuś portfel przejrzał i – za przeproszeniem
Wenery zawsze – gówno tam znalazł, tylko obrazki z Sercem Apollinowym Gorejącym
Bardzo Pobożne. – Ty złodzieju, chamie! – I już znów się kolejka dzieli, jedni
za kieszonkowcem przeciwko oszustowi, drudzy za emerytem przeciwko złodziejowi,
wszyscy swoje racje mają, swoje argumenty, zdanie swoje na każdy temat, a
chyłkiem, to się starają jeszcze o dwa, trzy miejsca do przodu… Przepychanki,
swawole – żebyż to co dzień takie atrakcje w naszym sandżaku!
Ciotka
z kumami też nie marnują czasu. Kwapisze udało się z jakimiś kobiecinami ze Slumsów
im. Karczewskiego wymienić gazetkę na specjalny numer „Reality” z gratisem
jeszcze nierozpakowanym. Dobra z Kwapichy sąsiadka, wyjęła z celofanu okrawek
zwyczajnej, pilnikiem do paznokci podzieliła na trzy równe części, żuje
Słojowa, żuje teraz Ciotka, żuje i Kwapicha. Żują i uwagi wymieniają.
– A jaki Ładny ten portret
Pierwszego Prezesa na Brzózce powiesili!
A rzeczywiście portret Ładny, na
tekturce falistej podklejony, w koszulce z plastiku, żeby nie zamókł, z dołączonym
obrazkiem jeszcze jakimś prymicyjnym, modlitwą o wstawiennictwo u komitetu
porządkowego. A obok ś.p. Ajatołach, jak malowany, cały w śladach szminki. A
jeszcze obrazki wotywne błogosławionej Galadrieli Pawłowicz, protektorki naszej
i opiekunki Osiedla im. Żoliborskich Prowodyrów. Brzózka niby nieoficjalna,
zwyczajna, jak przed każdym sklepem, spółdzielnią, w podbutwiałej donicy z
klepek paździerzowych, ale przez te kolejki to się jakby trochę miejsce Kultu
Przenayświętszego zrobiło. I ludzie też co i rusz klękają, ale tylko niektórzy,
bo miejsce w kolejce łatwo stracić. Więc Ciotka z drużyną lekko tylko głowy
schyliły, Trykwetry Św. na piersi nakreśliły ciut ostentacyjnie, pomruczał po
nosem, czy „Kaczkę Dziwaczkę”, czy „Białego Misia”… Czyli z szacunkiem, ale
jednak ostrożnie, bo życie (i Bierdonka) ma swoje prawa.
Tego to chyba właśnie jakaś młoda matka-lewaczka nie
wiedziała, bo jej pociecha, znudzona widać dreptaniem przez sześć godzin w
miejscu, wyciągnęła spod kabatka samolocik z kartki zeszytowej i dalejże wokół
Brzózki skakać, że niby lata, spirale, beki kręci. Ludzie zamarli, tylko
dziecka rozweselony głos się niesie po placyku, pan Celesty coś przy komórce
manipuluje i nie on jeden, z kolejki wyszedł jakiś niepozorny w burej marynarce,
legitymację pokazał – Oprycznina Narodowo-Religijna. Matka nie protestuje. Wie,
że nie upilnowała. Dziecko też wsiada do budy, zaciekawione, co się dzieje. Woźnica
strzela z bicza, ktoś kucnął przestraszony. Fidelicjanci napięli bary, cała
szóstka, jak jeden mąż, aż im się chomąta wżęły w ramiona. Ruszyła buda z
upiornym skrzypieniem. Pojechali. O jedno miejsce do przodu.
O dwa. Okazuje się, że dziecko trzymało kolejkę dla babci.
*
Słońce już ostatnich kresów nieba
dochodziło, kiedy kumy z Ciotką do drzwi Bierdonki dopchały się. Dobra nasza.
Do zamknięcia jeszcze czas, jeszcze coś się ze stosów, koszy, łóżek
rozkładanych, bułgarek, kobiałek, łubianek, palet wybierze. Wszystko jedno.
Każde coś może się przydać do czegoś. Każdy wie.
Przez
szczelinę pomiędzy starymi numerami „W Sierści”, którymi zalepiono szyby, widzą
sąsiadki, że na sklepie i Marka-ochroniarza brak, i znajomej kierowniczki. Niepokój.
Jak jacyś nowi są, to może jacyś formaliści, albo co gorsza – złodzieye? Z
ludźmi nigdy nic nie wiadomo – wiadomo. Naradzają się kumy po cichu, dołączają
sąsiedzi z placu Dziwożon Gosiewskich, pół osiedla szepcze, a może i całe pół
sandżaku nawet.
– Ja wiem – zdradza tajemnicę pani
Zuza, zredukowana przedszkolanka. – Podobnież było tak – na pewno, bo Gertruda
z byłej stołówki pracowniczej „Kłuszyn” mówiła Kazikowi z taczkowozowni, a
Kazik mojemu wszystko powtórzył w sekrecie – że ten Marek i kierowniczka to razem
wiecie… w magazynie, a ślubu przecież nie mają, no i ktoś zapukał, a ten Marek
się przestraszył, a właśnie, wiecie, mieli niby już kończyć, no i on przerwał,
kucnął, zasłonił się, ale za wcześnie czy za późno, dość, że ją za aborcję zamknęli,
a jego za pomocnictwo. A jeszcze im prokurator przybił zniszczenie wózka
widłowego, co od roku prowadził, bo akurat na tym samym magazynie rozpadł się od
rdzy…
– No masz! – Mówi Ciotka. – Takie rzeczy!
W naszej Bierdonce… Kto by pomyślał. – No i potępia, potępiają wszyscy, chociaż
Ciotce na ten przykład trochę jakby żal, bo kierowniczka była nie taka zła
kobieta, ochraniarz też nie najgorszy. Na przykład nie bił nigdy ostatnich
klientów przed zamknięciem. Nawet różnych staruchów o lasce czy na wózku.
Cierpliwie czekał, aż sami wyjście znajdą. A kto są ci nowi? Co będzie?
– Następne trzy osoby! Ruszać się,
nie spowalniać! – Zaprasza tubalny głos nowego, więc Ciotka w rytmie, w rytmie
Słojowa i Kwapicha też w rytmie z nimi zgodnym.
– Zaraz! Dokąd, kurwa wasza mać, tak
szybko. Kartkę od spowiedzi pokazać!
– Ale ja byłam… – Mówi Ciotka prawie
szeptem…
– Byłem w rijo, byłem, kurwa, w
bajo. Kartka albo wynocha! – Informuje ochroniarz.
– Ale ja jestem przewodniczącą Koła
Babek-Polek na naszym osiedlu… – Ochraniarz ręką jak bochen spokojnie odpycha
Ciotkę i nawet nie przeszkadza jej samodzielnie wywrócić się w błotnistą kałużę.
Podnosząc się na kolana Eufrozyna widzi, jak Kwapicha triumfalnie wyciąga jakiś
świstek z torebki i podaje panu na bramce.
– A teraz kopia notarialna karty
wyborczej!
Słojowa chyba zrezygnowała z
zakupów, bo chyłkiem wysuwa się z kolejki, że niby Ciotkę pod łokieć i żeby
podnieść. Blada Kwapicha cofa się o krok, ale ochraniarz już torebkę wyrwał, z
torebki zaś – resztki zamka, wywala, co było, w błocko i z wody otrząsa jakiś
dokument.
– No i proszę. Się głosowało… I na
kogo… – Stwierdza spokojnie. Jakiś facecik w burym garniaku wysuwa się z
kolejki, pokazuje legitymację. Z bramkarzem biorą zmartwiałą Kwapichę pod ramiona
i wciągają w czeluść sklepu.
Słońce
właśnie zaszło, potężna łapa wywiesza od środka kartkę z kulfoniastym „ZAKNIENTE”.
– Pochwalona, pochwalona, Wenera
zawsze! – Szepcze Słojowa i drży. Do kościółka? Nie, nie pójdą już dzisiaj.
Nieczynny o tej porze. Będą się przemykać na swoją ulicę. Po cichu, po ciemku,
na pół ślepe, roztrzęsione, na w pół żywe. Biedne moje trusie, myszki moherowe
moje…
*
Zmieniłem zdanie. Nie będą. Gromkie
ciotczyne: „No żeż kurwa mać!” budzi pół osiedla, przerażony Dziad Eligiusz
zrywa się gdzieś na zatorzu i nawet Xiądz Kanonier we śnie drży.
Marysia poleca także wcześniejsze przygody Ciotki Eufroni w Najbardziej Patryjotycznym z Sandżaków, na przykład:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz